Ksiądz wikary, nie przerywając bynajmniej poważnego dyskursu ambasadora Jusseranda z księdzem kanonikiem Mieczkowskim, zdołał szepnąć nam, przybyszom, do ucha:
– Proszę brać, proszę śmiało!… To cukier p. Marchlewskiego, zostawiony przezeń w popłochu ucieczki…
O, dziwna, przedziwna niekonsekwencjo wszystkiego pod utwierdzeniem! O, śmieszności rzeczy wysokich, gdy nie mogą ustać własną swoją przyrodzoną Potęgą!…

Wejrzawszy na ów cukier, tak doskonały, poczułem się oto nagle jego prawowitym właścicielem i trzy co najgrubsze kawałki wrzuciłem odruchowo, ku zgorszeniu obecnych, do szklanki. Zapijając gorącą herbatę, jak przez sen przypomniałem sobie postać dra Juliana Marchlewskiego. Pierwszy raz widziałem go niegdyś, przed wieloma laty w pracowni bibliotekarskiej Rapperswylu, w izbie na drugim piętrze, o prastarym, niskim sklepieniu, ciasnej i zapchanej mnóstwem książek, katalogów i rękopisów. Pewnego zimowego dnia przyjmowałem i obsługiwałem, jako bibliotekarz, Różę Luxemburg i Juliana Marchlewskiego.
(…)
Trzeciego – Feliksa Dzierżyńskiego – mam szczęście nie znać osobiście.

Stefan Żeromski „Na probostwie w Wyszkowie”

(a „Tylko cytuję”? wiadomo: „Państwo Nikt…” str. 372 – i inne; a szczególnie może „Łomża, 1922: Jan…”, nie żeby o tym – ale z tamtych okolic, dwa lata później…)