W Barze Kosmos obsługa poszła krok dalej. Całe miasto wiedziało, że najtańsza obowiązkowa zagrycha, jaką trzeba wliczyć w koszt wypadu do Krainy Baśni, to kanapka jarska. Kawałek suchego chlebka wielkości dłoni niemowlaka, przykryty zzieleniałą ze starości bryndzą. Nawet bardzo pijane osobniki kumały, że wszystko można zjeść. Choćby własny pasek od spodni. Ale liczba kanapek wydanych musi być taka sama, jak wracających w nienaruszonym stanie do gabloty. Bo jeśli nie, to nad bufetami pojawiały się złowieszcze ogłoszenia: „Kanapek Brak” i trzeba było zamawiać droższe i o wiele bardziej śmierdzące zimne nóżki.
Ale na czym polegał krok, który zrobili dziarscy gastronauci z Kosmosu? Otóż jako jedyni w tej części miasta, zamiast kanapek wprowadzili do menu jako zagrychę suchy chleb. Wyrób tani, trudny do popsucia.

W kosmos