Na rozwój wydarzeń w konflikcie izraelsko-polskim, zareagowałem wezwaniem o „opanowanie i rozsądek obu stron”. Apelowałem o umiar i powściągliwość.
Ktoś mi napisał: „Nie przedrzesz się ze swoim słusznym i świętym postulatem umiaru do dyskursu publicznego, w którym izraelscy histerycy publikują wspomnienia ofiar szmalcowników, a ONR chce manifestować pod ambasadą”.
Odpowiedziałem mu starą, rabiniczną przypowieścią, którą zamieszczam, ponieważ innym, także wzywającym do umiaru i opamiętania, może się też przydać.
„Wiem, że się nie przedrę, ale trzeba się przedzierać mimo to.
W Sodomie żył człowiek, który każdego dnia głośno protestował na ulicach przeciwko złu, jakie opanowało to miasto.
Pewnego razu jakieś dziecko powiedziało do niego: – Przecież nikt cię nie słucha. Nikt nie zwraca na ciebie najmniejszej uwagi. Dlaczego więc wciąż wołasz?
– Na początku, protestowałem, bo miałem nadzieję ich zmienić. Teraz protestuję, bo gdy zaprzestanę, będzie znaczyło, że ONI ZMIENILI MNIE – odpowiedział ów człowiek.”
Na czas, gdy spirala konfliktu się rozkręca, gdy ludzie po obu stronach – politycy, dziennikarze, działacze organizacji i tysiące uczestników mediów społecznościowych – przestają się liczyć ze słowami, poddają złym emocjom, zapominają o rozsądku i uczciwości, tradycja judaizmu ma gotowy wzorzec „człowieka wołającego na ulicach Sodomy”.
Trzeba wołać.
Paweł Jędrzejewski „Wołanie w Sodomie”