Pierwsza część. Artysta, lokalna sława i młodsi koledzy, dźwięki po wielokroć zagrane, tak: poprawne, lecz nudzą (mnie) natychmiast.
Sala pełna po brzegi, entuzjazm.


Druga część: wokalistka, z NY oraz postępowa (nie lubi Trumpa). I trzej muzycy z nią, grają z pasją, wyobraźnią, nowe dźwięki, naturalnie lecz i zaskakująco jakoś; choć w sposób oczywisty logiczne: gdy słyszę, wiem, że są konsekwencją poprzednich, dopiero wtedy. Perkusista, luz w nadgarstkach ale i ekspresja godna Zwierzaka („Animal” Franka Oza); basista (kontrabas, palce, smyczek) gęsty i oszczędny jednocześnie, sax altowy. lecz (niekiedy, mi) brzmi prawie jak bas i przypomina mi (niekiedy, pewnie niesłusznie) Wayne Shortera, gdy grał w berlinie (a może bardziej nawet: tego z „kongresowej”, 1985). Pani śpiewa gardłem, przeponą, sobą. I ma jeszcze skrzynkę do grania, takie basso continuo (alla turca że tak dziwacznie nazwę…). Wszystko.
Sala w połowie, może w dwóch trzecich; ale w trakcie niektórzy wychodzą, niektórzy szybko. nie za wielu, ci, co wiedzą: wyszli wcześniej. oto Demokracja.
mr m.

ps.
a obrazek?
bez związku: Kanalisation Danzig, nadal i monotonnie, taki trans.
m.