– (…) Po prostu ma inną motywację.
I to takie ważne?
– Ogromnie, to wszystko zmienia. W momencie kiedy naukę zaczęto finansować z budżetowych pieniędzy, trzeba było urzędnika, który pilnowałby wydawania publicznych środków. Urzędnik z reguły na nauce się nie znał, więc musiał mieć jakieś narzędzia do oceny. Kto na finansowanie zasługuje, a kto nie. Ktoś wpadł na pomysł, żeby liczyć liczbę publikacji. Jak tylko to kryterium weszło w życie, to naukowcy zaczęli publikować wszędzie jak opętani. Wprowadzono dodatkowe: ranking pism. Ale i tu można lawirować, bo między tymi najlepszymi pismami, które naszych publikacji nie przyjmą, i najgorszymi, które wezmą wszystko, jest cała gama średnich, do których coś tam zawsze wciśniemy. Więc pomyślano o cytowaniach, bo jeśli ktoś jest cytowany, to musi być wartościowy. Ale uczeni zareagowali szybko i zaczęli się cytować nawzajem, kolega kolegę. System się komplikował, ludzie przestali myśleć o nauce, zaczęli zajmować się głupotami. Już nie chodziło o badania i odkrycia, ale o to, jak dostosowywać się do systemu i czerpać korzyści. Jeszcze na początku jakoś to wyglądało, wprowadzone miary ilościowe i wymagania jakoś funkcjonowały. Ale system się degenerował. Zaczęło się okopywanie na stanowiskach.
– „Okopywanie” to język wojny. Czy jest pan pewny, że pasuje do świata nauki?
– U nas awans oparty jest na selekcji negatywnej. Nie zawsze, ale bardzo często. Silna osobowość jako rektor czy dyrektor instytutu nie jest większości na rękę. Bo jeszcze będzie miał wizję, będzie chciał ją realizować, mówiąc kolokwialnie – weźmie kolegów za pysk. Czasami się tacy jeszcze zdarzają, przemkną się jakoś przy szczególnie sprzyjającym układzie gwiazd. Pozostali to ludzie o postawach, które można byłoby nazwać „miękkim kręgosłupem”, którzy podążając ścieżką kariery, musieli po drodze przeżyć wiele upokorzeń. Więc jak już są tam, gdzie chcieli być, nie będą niczego zmieniać, będą ten skansen konserwować, brać pieniądze i utrącać tych, co się wychylają. Z obawy o swoją pozycję. I być może z zazdrości.
Kamil Kulesza
„Polskie środowisko naukowe nurza się w sosie własnego zadęcia”