To było urocze seminarium magisterskie, mnóstwo miłych, niegłupich, wygadanych nas – i Pan Profesor. Słów brak, nie ma co pisać. Klasa.
Dyskutowaliśmy, jakoś prawie rok, nt. Co to jest naród? Jak się toto je, znaczy: definiuje. Większość głosów w dyskusji ograniczała się do – czy zawierała w – dwóch zdań (zdaniach):
„Gente Ruthenus, natione Polonus” – powiedzonko, przypisywane Stanisławowi Orzechowskiemu, 1513-66)
oraz:
Litwo, ojczyzno moja…
Też znane, nieco bardziej.
I, z tych dwóch w sumie tylko zdań, my: bystrzy i błyskotliwi studenci, ewentualni Magistrzy, wyprowadzaliśmy rozliczne, cudne wywody. Spory. Kłótnie. Egzegezy…
Ach, jakżeż one były błyskotliwe…
…
Kłopot zaistniał, gdy Pan Profesor zorientował się, że nic nie robimy – i tylko gadamy. Odczekał chwilę, licząc na poprawę (był bardzo wielkiego serca Kimś); lecz że nie nastąpiła…
…
Na następne zajęcia przyszedł z baaaardzo grubą teczką i powiedział:
– To tylko niewielka część kazań (pism czy pamiętników) księdza (czy szlachcica… tu padło nieznane nam nazwisko) XY. Chcę, żebyście Państwo je przeczytali… To nam da szerszą podstawę do naszych, tak ciekawych i inspirujących rozmów…
Na następne zajęcia przyszła nas połowa. Ta „mniejsza”: ta pracowita. Dodam, że ja też uciekłem.
Ze wstydem dodam jednak, dziś.
mr m.
ps.
A w szkole jego żony, też Osoby, duże „o” to nie pomyłka – Julii odbyłem tzw. praktyki pedagogiczne, wtedy obowiązkowe dla wszystkich. Zabawna chyba opowieść: mówiłem o początkach socjalizmu naukowego (tj. romans Marksa z żoną Engelsa, takie tam). Może kiedyś.
m.
…
a na zdjęciu: barokowy (chyba) Lew w Henrykowie śl. (chyba). Objazd naukowy (na pewno, było kilka), Grzegorz Basaj (chyba), później naczelny „Voice of Warsaw” (chyba) wstawił mu szluga, gdyż palił (chyba) wtedy. no!