Tatuś tam był?
- Genialny rysownik, miał szczęście, że nigdy nie zmierzył się z komercyjnym rynkiem wydawniczym. Dzisiejsi handlarze kiczu zabiliby go śmiechem.
A i w peerelu nie miał lekko – tylko nieliczni dostrzegali jego niecodzienny talent.
Ocalało zaledwie kilka autorskich książek i wspaniałe, pajęczą kreską naszkicowane rysunki w rocznikach warszawskiej „Kultury”.
„Szare Uszko” jest najdziwniejszym komiksem na świecie – ciepły, zabawny, był jedną z ukochanych książek Jana Młodożeńca
(…)
Joanna Olech
„Papierowe wykopaliska”
Zwierciadło wieku cielęcego
………………………………………………….
- – Jest jeszcze Mieczysław Piotrowski, któremu poświęcił Pan osobną książkę.
– Wielki zapomniany.
Debiutował w 1956 roku powieścią „Ogrodnicy”. W 1968 ukazała się jego druga powieść „Złoty robak”, dwa lata później „Plecami przy ścianie”. Ostatnią książkę, „Cztery sekundy”, opublikował w roku 1976, kilkanaście miesięcy przed śmiercią. Te cztery powieści – wraz z opublikowaną w 1976 w „Twórczości” „Podróżą Artysty przez Lotaryngię” i trzema książeczkami dla dzieci – stanowią całe dotychczas dostępne czytelnikom dzieło pisarskie Piotrowskiego.
Proszę zwrócić uwagę na lata publikacji kolejnych utworów: 1956, 1968, 1970, 1976. Polski Październik, Polski Marzec, Polski Grudzień, zajścia radomskie, będące bezpośrednim powodem powstania KOR-u. Cztery książki i cztery ważne daty polskiej współczesnej historii, cztery przełomowe momenty, w których interesowano się wszystkim, tylko właśnie nie tym, co on mógł i chciał powiedzieć.
A miał do powiedzenia dużo. Przeczytanie dowolnej strony którejś z jego powieści powinno dziś wielu piszącym odebrać wszelką nadzieję. Pod względem „gatunku popeliny”, pod względem gęstości, ilości zawartych w linijce tekstu informacji i świetności tego, co zostaje zaobserwowane, ta proza wytrzymuje najśmielsze porównania. Chętnie porównuję ją z wielką prozą Austriaków…
Andrzej Falkiewicz
„Spójna niespójność”
- W roku 1975 ukazał się komiks Mieczysława Piotrowskiego „Szare Uszko” (foto). Zarówno treść jak i jego forma kwalifikują go jednoznacznie jako komiks dziecięcy.
Rysunki przypominają prace kilkuletniego dziecka. Fabuła również: z niejasnych przyczyn (coś spadło z nieba, robiąc przy tym zzzzzz i bum) mały Zajączek zmuszony był opuścić rodzinne strony i uciekać. Trafił do miasta, gdzie wytropił go myśliwy, który wespół z kolegami z Towarzystwa Myśliwskiego ruszył za Zajączkiem w pościg.
Bohater komiksu przypadkowo trafił do szkoły, w której zwierzęta „uczą się latać w przestrzeniach kosmicznych”. Jako wykwalifikowany kosmonauta odbył lot wokół księżyca. Zimą, gdy zajączek miał urlop, zrewanżował się prześladującym do niegdyś myśliwym: podczas polowania przeleciał parę razy swoją rakietą kosmiczną nad ich głowami, co tak ich wystraszyło, że zaczęli udawać zające. Na koniec wylądował w rodzinnej wiosce i podarował swoim krewniakom i przyjaciołom główkę kapusty. Ta potoczyła się po stoku, a zające popędziły za nią. Koniec. Zupełnie bez sensu!
Artysta w 1975 r. miał 65 lat, a zachował niczym nie skażoną dziecięcą wyobraźnię: wątki nie muszą się zamykać, losy bohaterów mogą pozostać nieznane, logika i konsekwencja zdają się być nieobecne. Te niebanalne przymioty umysłu autora stanowią interesujący materiał dla lekarzy, jednak dla twórcy komiksów są raczej dyskwalifikującym balastem. „Szare Uszko”, o dziwo, doczekało się wznowienia w 1978 r. (mam w swoich zbiorach właśnie to drugie wydanie, nieco sfatygowane, niestety) a nawet przekładu na język angielski (w bardzo pięknym stanie) i niemiecki.
Na okładce niedobry Myśliwy pyta siedzącego w fotelu Zajączka „Czy to jest opowieść obrazkowa?”, czyli mówiąc po ludzku „Czy to jest komiks?”
Z przykrością muszę odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.
(Więcej informacji o autorze można znaleźć przy opisie komiksu „Grzyby galopują na koniach„).
Wzbudzasz tęsknotę za PRL-em. Nieładnie.
(-:
czasem nie tylko szarobury był ten PRL…..i kolorki mniej kiczowate…..
Makowski?
Peerel był bardzo kolorowy. np. 1-szego Maja, 22 Lipca…
nioooo…….. wprawdzie te procesje szerokim łukiem omijałem, ale po południu i wieczorem te tańce i piwo nad Wisłą…te dziewczyny z Powiśla….takich już nie ma….po jakich dzielnicach człowiek się potem plątał….i nawet w mordę nie oberwał…
a bo wiadomo: w Peerel – to Qltura była ;-))